Widziane oczami gracza.
Etykietka

No. Po dłuższej przerwie postanowiłem zagrać w golfa. Gdzie tu jechać? No i pojechałem. Na bardzo dobrze znane sobie i Wam pole.
Po weekendzie. Nikogo nie ma, cisza spokój. Odpocznę, myślę sobie, odreaguję po stresach ostatnich dni, gdzie miałem kilka spotkań, w tym te głęboko pouczające, z kierowniczą kadrą jednego z urzędów. Co mnie jeszcze bardziej może wkurzyć? No przecież nic. Przecież to golf, gra dżentelmenów. A pole to miejsce, gdzie można się super odnerwić.
Nie jestem facetem, któremu na sercu spoczywa dobro innych, w tym również innych graczy. A już na pewno nie spędza mi snu z powiek problem fanatycznej dbałości o cudze pole golfowe. Co innego u siebie. Ale nie tu.
Przyjechałem. Pole golfowe było na miejscu.
Z porzuconymi resztkami jedzenia, butelkami, papierkami po czekoladkach czy innych łakociach. Leżało trochę kart wyników, połamanych ołówków. Na każdym tee oczywiście połamane kołeczki. I były też całe, ale tak głęboko wbite, że nie chciało się ich panom golfistom wyciągać. Wiem, że głęboko wbite kołki, obok plastikowych wynalazków do stawiania piłeczki golfowej, powodują tępienie noży czy zniszczenie kosiarki. No ale to nie moja kosiarka i nie mój problem, tylko tych frajerów z obsługi. A tak w ogóle mogliby to pole częściej sprzątać. Przecież płacę.
Szedłem sobie od dziesiątego tee (tak dla odmiany, bo mogłem od pierwszego), ale co tam. Kto mi co zrobi.
Wczoraj, tą sama trasą musiał iść jakiś dobry gracz. Naprawdę dobry kawał grajka. Palacz. Równiutko wyciete divoty. Zawsze dwa obok siebie. Jakby grała maszyna. Coś pięknego. Fascynujaca regularność. Nie naprawiał co prawda ich po sobie (tych divotów), ale przecież za grę zapłacił. To mu wolno.
Swój chłop. Co się będzie przejmował etykietą. A co to właściwie jest etykieta. Obowiązek dla debili i początkujących. Przecież nie dla nas. Jesteśmy za dobrzy. To my jesteśmy do zwracania uwagi, ale nie nam. I kto miałby to zrobić. No kto? Nam? To więcej do frajerów nie przyjedziemy.
Inna sprawa, że mój faworyt starał się być elegancki. Kulturalny. Wszystkie oślinione pety umieszczał w divotach (albo tuż obok nich) i przydeptywał bucikiem. Żadnego badziewia. Pełna kultura. Na końcu zostawił obsłudze na pamiątkę pustą paczkę. Ale oczywiscie nie na środku fairwaya. Z boczku. Lekko zmiętą. Ale nie za bardzo. Żeby chamstwo wiedziało, że pana golfistę było stać na Marlboro. Bo stać. I nawet na auto.
Inny pan palacz podjął ambitną próbę pozostawienia opypłanych papierosowych kipów na każdym greenie. Lub tuż obok. No i co. I nie udało mu się. Kilka greenów ominął. Już pomyślałem, że był jakiś niesystematyczny, ale nie. Jak nie zostawił na greenie lub obok, to przydeptywał w bunkrze. Nie wiedziałbym o tym, ale na piętnastce, po uderzeniu piłki, z bunkra wyleciała piłka i prawie dobry, brązowawy, świeżutki niedopałek. Potem w kilku bunkrach znalazłem jeszcze kilka takich oblepionych flegmą i plwocinami resztek popapierosowych.
O divotach już mówiłem. Na 100, może kilka było naprawionych i to w sposób silnie niedbały. Ale ja się zgadzam z tymi, którzy nie naprawiają. Do tego jest obsługa. A że przeszkadza innym? Niech nie grają. Panowie. JESTEM Z WAMI. Czniać motłoch. Niech żyją panowie golfiści.
Jak sobie tak grałem przechodząc obok puszek, papierków, oflegmionych petów i innych poturniejowych resztek, zobaczyłem, jak jeden z niemłodych golfistów, żężąc z wysiłku, przenosił elektryczny wózek przez płot dzielący pole golfowe od klubowego ogródka. Po drodze potknął się o napis: "Przejścia nie ma" a kolejny "No passing", jako, że był w języku obcym, nie zrobił na nim większego wrażenia.
I tak ten osobnik był bardziej elegancki niż inny, który zaraz po tym, jadąc wózkiem, płot po prostu przewrócił.
Walić to. Obsługa naprawi. Panowie. Tak trzymać !!!! Jestem z Wami.
I tak to sobie przeszedłem całe pole, zrobiłem kilka super pichmarków, żeby chamstwo wiedziało, że umiem wejść lobem na green i zadzwoniłem do obsługi, żeby zagrabiła bunkry. Bo co. Ja mam grabić? Po kimś? No chyba zwariowali.
Grało mi się nieźle. Ze dwa razy aż podskoczyłem na greenie jak trafiłem długiego putta. A wiecie, ze jakiś frajer miał do mnie pretensje, ze krzyknąłem jak trafiłem. Ale ten to chyba wcale nie umiał się cieszyć. Po co on gra, jak mam sukces, to wszyscy muszą wiedzieć. A jak.
A greeny to mają jakieś dziwne. Co trafiłem piłką na green to dziura. Co rzuciłem chorągiewkę na green to dziura. Jak wyciągałem piłeczkę z dołka i stanąłem za blisko, to też dziura. A jak się tylko trochę obróciłem na greenie, to wyszła taka zakapiorska dziura, że nie bylo nawet co naprawiać. Jak próbowałem wsadzić chorągiewkę do dołka na miejsce, to znowu dziura. Nie da się grać. Przecież to jest paranoja. Chyba nie wyobrażają sobie, że będę to wszystko naprawiał, ja tu przyjechałem na golfa. I nie ja tak spierniczyłem greeny. Niech naprawia ten, kto spieprzył.

Miało być super, a ja się znowu zdenerwowałem. Do d..y z tym golfem.

Ale jutro wracam do Bytkowa. A tam jest inaczej?


sprawozdał

Robert Jakubiec

Ilość osób na stronie: 1